wersja dla słabowidzących

Mija dziewiętnaście lat od pierwszych wyborów samorządowych. - 01.01.1970 r.

Dzień samorządowca. Wywiad samorząd.pap z prof. Michałem Kuleszą, autor reform samorządowych lat ’90.

27 maja 1990 roku czułem się jak kucharz, który właśnie przygotował skomplikowane główne danie i podał je na stół dla stu osób – mówi prof. Michał Kulesza, autor reform samorządowych lat ’90. 

W rocznicę pierwszych wyborów samorządowych i wejścia w życie ustawy o samorządzie terytorialnym obchodzony jest obecnie Dzień Samorządu Terytorialnego.




Daniel Pawluczuk: Co Pan pamięta z 27 maja 1990 roku?


Prof. Michał Kulesza:
Szczerze mówiąc niewiele zapamiętałem z tego dnia. Czułem się bardzo zmęczony i zarazem szczęśliwy z ukończenia prac, trochę jak kucharz, który właśnie przygotował skomplikowane główne danie i podał je na stół dla stu osób. Liczyłem też, naiwnie - jak się okazało, że po wielu długich miesiącach pracy legislacyjnej i zamieszania wokół całej sprawy przychodzi wreszcie okres spokoju.

- Śledził Pan wyniki wyborów?

- Pamiętam, że niepokoiła frekwencja, która niewiele przekroczyła 40%. Ale to chyba trzeba wytłumaczyć tym, że reaktywowanie samorządu terytorialnego było co prawda wielką zmianą z punktu widzenia systemowego, ale – w tamtym momencie – dużo mniejszą dla zwykłego człowieka, być może nawet po trosze niezbyt zrozumiałą.

Pamiętam, że razem z Jerzym Regulskim i Jerzym Stępniem tłumaczyliśmy w różnych programach telewizyjnych, że po 27 maja obudzimy się w nowej Polsce. Tymczasem, po tych wyborach Polska „materialna” była taka sama, jak wczoraj. Natomiast zmienił się mechanizm rządzenia, ale to mieszkańcy mogli dostrzec dopiero po jakimś czasie.

- Kto startował w pierwszych wyborach samorządowych?

- Różni. Ale w wielu miastach i gminach wiejskich przede wszystkim lokalne komitety obywatelskie.

- Już wtedy miały wśród swoich członków rozpoznawalne nazwiska?

- Komitety obywatelskie wyróżniało głównie to, że nie miały szyldu partyjnego. To byli „nowi ludzie”. Poza tym, w tych wyborach startowało wiele znanych nazwisk, niekoniecznie zasiedziałych autorytetów, ale często ludzi młodych – czasami opozycjonistów, nauczycieli itp.

Byli też ludzie, którzy mieli zaufanie sąsiadów, miejscowych społeczności. Oni się pojawiali ze swoją energią i pomysłami jeszcze na ostatnich posiedzeniach rad narodowych, gdy już było wiadomo że idzie zmiana.

- Myśli Pan, że wiedzieli na co się piszą decydując się na kandydowanie?

- Zdecydowanie nie, ale wszyscy się wtedy uczyliśmy. Osobiście, mam może nawet nie mniejszą satysfakcję, niż z tworzenia ustaw samorządowych, z tego, że dziesiątki tysięcy ludzi miały okazję przeżyć największą być może przygodę w życiu, twórczy chaos, tworzenie nowego.

Tamta, pierwsza kadencja samorządu była kadencją entuzjastów, a nie cyników - jak niestety dziś bywa wcale nierzadko. W tamtym okresie zrobiono naprawdę dużo dla demokracji w Polsce, dla swoich małych ojczyzn.

- Wkrótce po 27 maja, na łamach jednej z gazet, wyrażał Pan zdziwienie, że w tych wyborach brała udział Solidarność.

- Solidarność była głównie związana z miejscem pracy, samorząd zaś – z miejscem zamieszkania. Dziś to jest jasne – chodziło o marketing polityczny i polityczną identyfikację kandydatów. Wtedy jednak mieliśmy obawę, czy w praktyce Solidarność nie zaanektuje samorządu dla rozwiązywania problemów przedsiębiorstw.

- Kim byli pierwsi urzędnicy samorządowi? Było proste przejście z dotychczasowych struktur administracji państwowej?

- W znacznym stopniu tak, przecież nie było wówczas w urzędach wielkiej rewolucji personalnej.

- Miało to jakiś wpływ na działanie urzędów?

- Nie. Pewnie dlatego, że w samorządach, może poza największymi miastami, od samego początku wykształcił się wyraźny podział na sferę zarządzania politycznego (wójt, jego najbliżsi współpracownicy, radni) oraz sferę urzędniczą.

Korpus urzędniczy miał wykazywać się kwalifikacjami zawodowymi a nie politykować. Nowi wójtowie i burmistrzowie zazwyczaj cenili ów profesjonalizm i lojalność personelu administracyjnego oraz jego dystans do polityki partyjnej.  Brak tych cech łatwo dyskwalifikował pracownika.

„Nowi” przychodzili do gmin bez zaplecza fachowego. Przejęcie dotychczasowej, doświadczonej kadry dawało świeżo upieczonym szefom samorządów pewien komfort pracy i bezpieczeństwa. Poza tym, w mniejszych gminach nie jest łatwo wymienić aparat administracyjny na nowy.

Oczywiście było trochę też zmian kadrowych podyktowanych czynnikiem politycznym i sukcesem politycznym. Sporo osób odeszło też wówczas na emeryturę, ale tak było w całej Polsce.

- Dzisiaj urzędnik, w tym samorządowy, postrzegany jest najczęściej negatywnie. Tymczasem często jest to praca ciężka, a na pewno niewdzięczna i mało płatna. Jak dodać otuchy pracownikom samorządowym z okazji Dnia Samorządu Terytorialnego?

- Moim zdaniem, nie jest tak, że ocena urzędników jest wszędzie negatywna. Są różne osoby, zarówno wśród pracowników administracji publicznej, jak i wśród społeczeństwa. Zdarzają się anarchiści, którzy uważają, że urzędnicy są niepotrzebni. Ale zmienia im się ten pogląd, kiedy trzeba wyrobić prawo jazdy, albo sąsiad chce wybudować coś w ostrej granicy i zasłonić mu okna.

Nie przejmowałbym się więc negatywnymi opiniami tego rodzaju, bo one zawsze były i pewnie będą, i nie mają przy tym specjalnego znaczenia. Raczej trzeba pytać, czy urzędnik samorządowy ma poczucie dumy i świadomość misji, którą przyszło mu realizować.

To łatwo sprawdzić - idąc do pierwszego, drugiego i kolejnych urzędów. Napotkamy instytucje świetnie zorganizowane, gdzie klient jest dobrze i szybko załatwiany, i ma poczucie, że urzędnik chce mu pomóc. Jednak wciąż bywają też urzędy, gdzie jest inaczej, gdzie czujesz się jak śmieć. My i „oni”.

Najgorsze jest w tym, gdy nie widać woli poprawy ani motywacji do zmiany. Takie myślenie typu „tak jest, bo tak zawsze było, i tak nadal będzie”. Skansen.

- Może 19 lat od pierwszych wyborów samorządowych to za mało?

- Skądże - to jest kwestia przywództwa w urzędzie. Moim zdaniem, w ciągu kilku dosłownie miesięcy świadomy szef może przestawić pracę lokalnej administracji tak, by była o wiele bardziej przyjazna dla mieszkańców.

Dziękuję za rozmowę.