20 lat temu doszło do masakry na placu Tiananmen. Władza ludowa, po półtora miesięcznym strajku studentów, postanowiła rozwiązać go szybko i skutecznie. "200 000 ludzi nie będzie mówić partii jak należy rządzić krajem" grzmiały patyjne wydawnictwa.
Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza w nocy z 3 na 4 czerwca wręcz utopiła studenckie „kontrrewolucyjne powstanie” w morzu krwi.
Jeszcze 3 czerwca nikt nie spodziewał się tego, co miało nastąpić za kilkanaście godzin. Na zdjęciach z tego dnia widać żołnierzy siedzących wśród studentów na placu. Ale w nocy, plac przed Bramą Niebiańskiego Spokoju stał się placem wojennego piekła.
W nocy z 3 na 4 czerwca do Pekinu wjechały jednostki 27 i 28 armii, które sprowadzono z prowincji. Po północy na południowym skraju placu dał się słyszeć potworny ryk silników czołgów i transporterów opancerzonych. Czołgi i transportery wjechały na plac od południa. I systematycznie zaczęły zgniatać studenckie miasteczko. Ludzie uciekali w popłochu ku północnej części placu, tam gdzie łączy się z nim Aleja Chang’an. W tym miejscu zgromadzono wojsko. Strzelano z karabinów maszynowych. Rozpętała się nierówna bratobójcza bitwa. Demonstrantom udało się spalić kilka transporterów opancerzonych. Na miejscu znajdowali się zagraniczni dziennikarze, fotoreporterzy i ekipy telewizyjne. Kilkoro z nich odniosło rany. Rano na placu zostały już tylko zgliszcza i jednostki wojska, które zabezpieczały teren. Sytuacja była względnie opanowana. Pierwszy oficjalny komunikat władz przekazany w świat mówił o zamieszkach wszczętych przez agresywnych studentów, którzy zaatakowali „pokojowo nastawionych” żołnierzy. Pierwsze nieoficjalne szacunki Chińskiego Czerwonego Krzyża mówiły o 7 tysiącach zabitych i ponad 10 tysiącach rannych.
Kto dziś pamięta tragedię Tiananmen i słynnego Tank Mana ( na zdjęciu )...Chińczyka, który dzień po tragedii zablokował chińską armadę czołgów, stojąc im na drodze z dwiema reklamówkami ( siatkami) w dłoniach?
Powinniśmy pamiętać.